Złoty wiek technologii, przekroczyliśmy barierę kolejnego fenomenu cyfrowego – dziewczyny tworzone za pomocą sztucznej inteligencji. I jak to zwykle bywa w naszym skomplikowanym, ludzkim świecie: zawsze znajdą się ludzie, którzy, no cóż… zakochują się w tych kreacjach.
Przypomina mi to stare czasy, kiedy ludzie zakochiwali się w postaciach z gier komputerowych. Tylko że teraz? Mamy wirtualne dziewuchy, które piszą poezję, prowadzą pogawędki i zdają się być bardziej skomplikowane niż moja stara pralka. Cóż, chociaż pralki nie rozmawiają o uczuciach.
Zastanawiam się, czy za kilka lat, w klasycznej scenie rodzinnego spotkania, ktoś powie:
– Patrz, to moja nowa dziewczyna. Nazywa się Lana… a, i została stworzona przez AI.
– Och, jakie ma piękne algorytmy! – odpowiedzi ciotka.
Wyobraźcie sobie spotkanie z teściami w wirtualnym świecie. „Mamo, tato, chciałbym wam przedstawić moją dziewczynę. Jej programista naprawdę się postarał!”.
Nie oszukujmy się, istnieją pewne zalety związane z zakochiwaniem się w wirtualnych dziewczynach. Przede wszystkim – są wiecznie młode, nigdy nie mają złego dnia i zawsze są dostępne online (no chyba, że wyłączysz internet, ale kto by to robił?). Ale z drugiej strony… jak chcesz z nią wyjść na randkę? A co jeśli twoja wirtualna dziewczyna zostanie zhackowana i zacznie flirtować z twoim najlepszym przyjacielem?
Takie czasy, moi drodzy. Czekam, aż ktoś napisze poradnik pt. „Jak zdobyć serce wirtualnej dziewczyny: 10 kroków, które musisz wykonać przed aktualizacją systemu”.
Może to śmieszne, ale jeśli ludzie potrafią zakochiwać się w wirtualnych postaciach, to tylko pokazuje, jak bardzo potrzebujemy bliskości i zrozumienia. Nawet jeśli pochodzi ono z kilku linii kodu.
W końcu miłość ma wiele twarzy.
A te brzydkie można chociaż zaktualizować.